Ostatnia (póki co) odsłona dziejów Czarnej Kompanii. Z bohaterów pierwszego tomu mało kto tutaj dotarł, a wydarzenia wielkiego finału jeszcze dodatkowo przerzedzą skład Starej Gwardii i drużyny w ogóle. Powili zaczyna brakować starych bohaterów…

W poprzednim odcinku Kompania wydostała się spod równiny i ukryła w innym świecie, żeby wylizać rany, odzyskać siły i przeprowadzić kontratak. „Żołnierze żyją”, pisani na powrót piórem Konowała, zaczynają się cztery lata później i relacjonują ten powrót i kolejny już podbój Taglios. Czarna Kompania pozyskała nowych sprzymierzeńców, ale i wrogowie okrzepli i są w stanie przygotować kilka krwawych niespodzianek… W tle natomiast rozgrywa się walka między Kiną a Shivetyą, czyli dwojgiem tytanów z przeszłości.
Konował w końcu otrzymuje namiastkę rodziny, no i dostępuje honoru domknięcia pewnego rozdziału w historii Kompanii. Książka domyka praktycznie wszystkie nie rozwiązane do tej pory sprawy, tradycyjnie już reinterpretuje niektóre przekazy i odkrycia z poprzednich tomów, no i trup ściele się gęsto, bez przebaczenia, bez litości, jak w starych, dobrych czasach. Godne zakończenie cyklu, który miewał już słabsze momenty. Zakończenie przynajmniej do czasu ewentualnych dwóch tomów kontynuacji historii Czarnej Kompanii (Port of Shadows i A Pitiless Rain), o których Cook mimochodem wspomniał jakiś czas temu i nadal ma ponoć w planach, bo bohaterem cyklu nie są przecież postacie, a sama Kompania…
Żołnierze żyją. W kronikach, opowieściach, pamięci.
Ciekawostka tłumaczeniowa: „piece of cake” uległo „przetłumaczeniu” na „kawałek ciasta” zamiast „bułki z masłem”. Ale i tak całość trzyma duzo lepszy poziom pod względem jakości i spójności tłumaczenia niż pierwsze tomy cyklu lśniącego kamienia.
Ciąg dalszy? Nie zostały zupełnie wyjaśnione wątki Sahry i Nef…