
Zaprenumeruj sobie Falcona, czyli Sokół Millennium od deAgostini

Myśliwiec kosmiczny Koensayr BTL-S3 Y-wing to jedna z moich ulubionych maszyn ze świata Gwiezdnych wojen – nie ze względu na osiągi, dane techniczne czy historię, ale przede wszystkim z powodu swojego wyglądu.
W świecie używanych, przybrudzonych i nieco szwankujących statków kosmicznych filmowy Y-wing ucieleśnia ideę „statku dla Kowalskiego” niemal równie dobrze, jak Sokół Millennium. Z odrapanym lakierem, zdjętymi płytami pancerza i nie narzekającym na nadmiar wolnego czasu astromechem maszyna ta musiała podobać się amerykańskiej młodzieży i „starszej młodzieży” dłubiącej w swoich pick-upach i żyjącej w klimatach American Graffiti… Powinna również przypaść do gustu masowo kupującym używane samochody Polakom, mimo, że na burtach nie zainstalowano jej neonówek, a w wylotach silników – pierdzików.
Być może kierując się podobnymi sentymentami DeAgostini w 12 numerze Kultowych statków i pojazdów Star Wars zaserwowało nam właśnie ten myśliwiec. W wersji gazetkowej wygląda on tak:
Na pierwszy rzut oka model wizualnie prezentuje się bardzo dobrze. Skala troszkę ponad 1:144. Klasyczne, żółte malowanie, spora ilość detali, wieżyczka z działkiem jonowym wykonana lepiej, niż można by się było tego spodziewać. Niestety, po bliższym przyjrzeniu się zabawce, okazuje się, że choć wykonana nieźle, nie załapie się ona do ścisłej czołówki produktów DeAgostini. Czytaj dalej „Kultowe statki i pojazdy Star Wars 12: Y-wing”
A-wing jest myśliwcem, do którego mam duży sentyment – był on moją pierwszą ulubioną maszyną spod znaku Gwiezdnych wojen i pierwszym myśliwcem mojej pierwszej postaci w SW RPG. Dlatego kupno siódmego numeru Kultowych statków i pojazdów… zaplanowałem już dawno i dokonałem odpowiednich uzgodnień z działem finansowo-księgowym. Tymczasem jednak dostawa do mojej wsi nie mogła dotrzeć przez ponad dwa tygodnie (czyżby redukcja dystrybucji i/lub nakładu?), więc po myśliwiec typu A musiałem udać się aż na samo Coruscant.
Nie mogłem się zdecydować na kupno tego numeru, ale w końcu służby specjalne postawiły mnie przed faktem dokonanym. Mam więc imperialny prom Lambda w wersji De Agostini i o nim teraz kilka słów…
Pod względem wykonania model jest moim zdaniem jednym lepszych do tej pory, jeśli nie w ogóle najlepszym. Cała Lambda poza przednimi ruchomymi blasterami odlana jest z metalu i przyzwoicie pomalowana, nie zauważyłem szczególnych wpadek ani nadlewek. Poziom detali również zadowala – odwzorowano całe uzbrojenie, na statecznikach widać (namalowane) ślady trafień, kabina nie jest przezroczysta, ale w tym statku zupełnie to nie razi, dzięki temu „jest jak w filmie”. Niestety twórcom nadal nie udało się wypracować sensownego pomysłu na silniki – podobnie jak w Kultowym Falconie zostały one po prostu pomalowane na niebiesko.
W zasadzie jedyną rzeczą, do której można się na poważnie przyczepić, są wspomniane już blastery dalekiego zasięgu. Ich wieżyczki odlano razem ze skrzydłami promu, podczas gdy lufy zrobiono z plastiku. Z tego względu rozchodzą się one tam, gdzie powinny stykać się bez żadnych szczelin, a lufy mają tendencję do wyginania się. No, ale dają się naprostować.
Tak więc jeśli kupować jakiś model, to Lambdę warto. Dobra robota.
Prom jest oczywiście w gablocie, a rolę tylnej ścianki pełni kartka ze zdjęciem hangaru Gwiazdy Śmierci. Perspektywa ujęcia trochę nie pasuje do ustawienia promu, ale co tam.
A gazetka?
Z tym jak zwykle mam problem. Nie jest bardzo źle. Prom Lambda pozostaje promem typu Lambda i za to plus. Teksty dają się czytać bez większych zgrzytów – przeważnie. Miejscami bowiem zdarzają się dziwne wykwity, jak np. coś takiego o promie tyderiańskim:
Wzmocniono moc dwóch podwójnych działek jonowych. Istniała także możliwość zainstalowania dodatkowych dwóch wyrzutni rakiet, co spowodowałoby wzrost obrony defensywnej statku.
Nie wiem, co natchnęło autora/tłumacza/redaktora do stworzenia dwóch powyższych zdań, które poza spektakularną tautologią zawierają dwa błędy rzeczowe o trudnym do wydedukowania pochodzeniu: działka jonowe na cygnusowskim wariancie Lambdy oraz obrona za pomocą ciężkich rakiet (choć podobno najlepszą obroną jest atak, więc tu coś by było na rzeczy…). Jeszcze ciekawiej wygląda to, kiedy dowiemy się, że w wydaniu angielskim powyższych informacji w ogóle w tekście nie ma…
Czytaj dalej „Kultowe statki i pojazdy Star Wars 7: prom Lambda”
Czwarty zeszyt Kultowych statków i pojazdów Star Wars powinien jutro pojawić się w kioskach i innych takich.
Numer jest o tyle ciekawy, że w wersji anglojęzycznej był on wydany jako podwójny: z „myśliwcem przechwytujacym Jedi” (Eta-2 Actis) oraz klasycznym TIE Fighterem (TIE/ln). Na potrzeby polskiego wydania całość skompresowano do dotychczasowego formatu, głównie kosztem wycięcia kilku tekstów. Model myśliwca TIE zaś to zapewne ten, który można dostać z którąś z kolei przesyłką w prenumeracie.
Temat myśliwca imperialnego będzie jednak w tym numerze dość często poruszany: od artykułu W ogniu walki, który, odpowiednio zatytułowany (Siła wielkich liczb) omawia podstawy doktryny użycia maszyn TIE, przez „drugi opis”, który poświęcony jest TIE Crawlerowi, aż po artykuł o tajnikach produkcji, który przypadł TIE właśnie, choć z rozdzielnika powinien dostać go Actis (ale co to za zabawa przy modelu CG?). Aha, 1/3 quizu też dotyczy TIE.
Eta-2 załapała się natomiast na główny opis, rozkładówkę i 1/3 quizu. Postać numeru to Anakin Skywalker (w odróżnieniu od Dartha Vadera sprzed dwóch tygodni), miejsce to sala tronowa Imperatora na drugiej Gwieździe Śmierci (to chyba trochę pod kątem Anakina/Vadera), a „droidami, obcymi i innymi istotami” została w tym wypadku rodzina Larsów. Rewolucja w kinie opowiada o początkach ILM, a w „encyklopedii” nadal zajmujemy się literą B, chociaż o ile dobrze zauważyłem, hasła w wydaniu „nie-próbnym” zostały nieco przetasowane i taki na przykład Barada (tak, ten dla snobów od The Day the Earth Stood Still) przeskoczył do poprzedniego numeru.
Z tradycyjnego czepialstwa, kolejny raz twórcom polskiej wersji językowej nie udało się zrobić niczego sensownego z TIE Defenderem i został on „statkiem obrony TIE”. Uchronili się za to od „droidów-bzykaczy”, robiąc z nich, tego, „brzęczące droidy”.
Podana w oryginale prędkość Actisa w atmosferze wynosiła 15000 km/h, u nas poprawiono to na 1500. Moim zdaniem słusznie, tym samym przystaje ona do atmosferycznych prędkości innych maszyn (nawet dyskutowaliśmy to trochę tu w dzienniku pokładowym). Poza tym autorzy wydają się mieć problem z TIE/ln i stworzyli niechcący dodatkowo TIE/LN (to samo, tylko wielkimi literami). Dodatkowo w jednym miejscu stwierdzili, że maszyna ta jest zwrotniejsza od A-winga.
Według obu wersji językowych ciało Anakina Skywalkera zostało spalone na stosie. A kiedyś było mówione, że zniknęło, a spalono samą zbroję… Cóż, nie pierwsza to i nie ostatnia niedokładność i brak zgodności w źródłach.
Przy Larsach umieszczono dwa zdjęcia ich domostwa – ze starej i nowej trylogii, ten sam pokój w berberyjskim „hotelu”, te same malunki na suficie i prawie identyczny widok na dziedziniec. Fajne.
I to by było na tyle… Opisu modelu prawdopodobnie nie będzie, bo tym razem postanowiłem go sobie darować.
Za dwa tygodnie AT-AT, za miesiąc – Gwiezdny Niszczyciel.
A tu inne recenzje z serii: Kultowe statki i pojazdy Star Wars ogólnie i Sokół Millennium / Kultowy X-wing / Kultowy TIE Advanced x1 / Kultowy myśliwiec przechwytujący Jedi / Kultowy prom imperialny
Już jutro w kioskach Kultowe statki i pojazdy… z figurką myśliwca TIE Advanced x1 (fabrycznie znanego jako TIE/x1, choć o tym nigdzie w gazetce nie wspomniano), osobistego myśliwca Dartha Vadera. Co tym razem na pokładzie?
Jakość modelu jest dużo wyższa, niż w przypadku X-W, a może nawet nieco lepsza od Falcona. Główne elementy myśliwca odlano z metalu; wypukłości są wypukłe, a wklęsłości wklęsłe. Malowanie jest całkiem przyzwoite, na moim egzemplarzu tylko w pobliżu jednego otworu inspekcyjnego farba trochę się rozlała… Najsłabiej wyszedł jak zwykle iluminator – tym razem w ogóle nie ma przezroczystości, „szybki” pomalowane są po prostu na czarno z elementami połysku. No ale gdyby dało się zajrzeć do środka, to trzeba by się też zatroszczyć o wykończenie wnętrza kabiny oraz o postać samego Mrocznego Lorda…
Myśliwiec jest duży – w końcu dostaliśmy coś, co zajmuje większość gablotki. Z pomiarów przeprowadzonych przez X-Yuriego Rusisa i opublikowanych przez Rusisa na Bastionie wynika, że skala to z grubsza 1/144 jeśli przyjąć długość podawaną przez gazetkę (9.2m) lub 1/120 przy długości „klasycznej” jeszcze z czasów WEG (7.8m). Czyli do X-winga pasuje.
Aha, w moim egzemplarzu lewe skrzydło trochę się telepie. Widać Vader nie zdążył go dokręcić, zajęty kierownicą.
A tu inne recenzje z serii: Kultowe statki i pojazdy Star Wars ogólnie i Sokół Millennium / Kultowy X-wing / Kultowy TIE Advanced x1 / Kultowy myśliwiec przechwytujący Jedi / Kultowy prom imperialny
Jutro w kioskach ma się pojawić drugi zeszyt Kultowych statków i pojazdów Star Wars, tym razem poświęcony X-wingowi.
Co w środku?
Przy okazji publicznie odpowiadam na pytania niektórych życzliwie zainteresowanych: nazwisko tłumacza nie oznacza jakichkolwiek jego związków ze Sluis Van (niestety?) :)
A tutaj -> pierwsza recenzja serii Kultowe statki i pojazdy.
PS. Podziękowania dla X-Yuri’ego za fotki serii próbnej (tak, to właśnie jest „dozwolony użytek osobisty”).
W porównaniu z Falconem X-wing wypada dość blado. Złożony jest z kilku elementów metalowych (góra kadłuba, dół kadłuba, skrzydła) i kilku plastikowych (działka, silniki, owiewka). Na silnikach i działkach widać nadlewki, linii podziału blach i „drobnych” detali w rodzaju wylotów wyrzutni torped nie ma w ogóle, a powierzchnie do pomalowania na czerwono (pasy na skrzydłach i kadłubie) uwypuklono, aby ułatwić pracę operatorowi pędzla.
Lepsza jest natomiast kabina – owiewkę zrobiono tym razem z rzeczywiście przezroczystego plastiku, choć ma to i pewną wadę: widać, że w kabinie nie ma nic, a fasetki polistyrenu i coś, co wygląda na bolce mocujące dość mocno odbijają światło i rzucają się w oczy.
Skala modelu to niemal dokładne 1/144 i to jest fajne. Za 35 PLN spodziewałbym się jednak czegoś nieco bardziej dopracowanego… Dodatkowo jeżeli w przyszłości miałaby nas czekać blisko 70-ka takich figurek (patrz strona w UK), to chyba jednak nie zaryzykuję prenumeraty – trzeba by wybierać więcej niż 6 z każdych 7 modeli, żeby się ona opłacała. Może skuszę się jeszcze na TIE Advanced x1, ale potem to zobaczymy.
A tu inne recenzje z serii: Kultowe statki i pojazdy Star Wars ogólnie i Sokół Millennium / Kultowy X-wing / Kultowy TIE Advanced x1 / Kultowy myśliwiec przechwytujący Jedi / Kultowy prom imperialny
Pojawiły się ponownie. Po jesiennej serii próbnej, którą podobno można było gdzieś kupić (ale nie w holokioskach na Coruscant ani w pobliskich wioskach), Kultowe statki i pojazdy wydawnictwa DeAgostini wychodzą znowu, tym razem na poważnie. A przynajmniej w sensownym początkowym nakładzie i przy wsparciu dedykowanej strony internetowej.
W środowy poranek czekając na grawibus dopadłem w lokalnym holokiosku pierwszy zeszyt – poświęcony Sokołowi Millennium. W międzyczasie zaś siły mandaloriańskie w osobie X-Yuri’ego dostarczyły mi zdjęć czterech pierwszych numerów „serii testowej” (dzięki stokrotne!). Dzięki temu poniższa recenzja będzie odnosić się również do nich. A więc pokrótce: o całym zestawie, o gazetkach, o figurce Millennium Falcona.
Pakiet składa się z tektury nośnej kalibru A3, do której przymocowany jest zasobnik z PET zawierający model statku oraz foliowa koperta z gazetką formatu A4. Całość jest dość nieporęczna, ale za to dość dobrze zauważalna za szybą holokiosku. Na potrzeby transportu zaleca się szybki demontaż zestawu.
Pierwszy numer poza gazetą i figurką zawiera dodatkowo plakat przedstawiający Falcona w locie nad Bespinem. Landszafcik jest całkiem spory (format A1), no i niestety złożony tak, żeby zmieścił się w gazetce, co zaowocowało gustowną siecią załamań. Ale ktoś pewnie zna na to jakiś sposób – prasowanie przez mokrą ścierkę, posypanie świeżym ryllem i zwinięcie w tubę czy jakieś inne specjalistyczne gusła.
W pakiecie jest jeszcze ankieta konsumencka oraz ulotka reklamowa zachęcająca do prenumeraty. Wszystko dość mocno czuć farbą drukarską.
Gazetka liczy sobie 24 strony, wliczając w to jedną „rozkładówkę”, czyli stronę z dodatkowymi skrzydełkami jak w Niesamowitych przekrojach. Co ważne, „temat numeru” nie zajmuje nawet połowy objętości czasopisma – całość dopchana jest dużą ilością tekstów pobocznych, co dla jednych będzie pewnie wadą, a dla innych – zaletą. Teksty nie są długie, z reguły mają jedną stronę, czasem dwie, przy czym dużo zabierają ilustracje. Na pokładzie mamy co następuje:
I to z grubsza tyle jeśli chodzi o przegląd treści.
Nauczony doświadczeniem z produktów w rodzaju albumów z naklejkami czy TAZO, nie spodziewałem się po Kultowych statkach… specjalnie wysokiego poziomu merytorycznego. Dzięki temu doświadczyłem dość miłego zaskoczenia – poziom tekstów jest całkiem przyzwoity, nie zauważyłem żadnych wybitnie głodnych kawałków jak z gazet o kinie czy innych publikacji dla ludu. Produkt może więc być przyswojony przez fana, chociaż oczywiście nie należy się spodziewać zbyt wiele – uważny czytelnik Sluis Van nie zostanie raczej zaskoczony żadnymi nowymi faktami. Ale nie wszyscy się przecież specjalizują…
Główną wadą tekstów jest to, że są krótkie. Ale przynajmniej są – wbrew moim obawom Kultowe statki… to nie dwustronicowa „gazetka” dodawana do płyty DVD tylko po to, żeby lepiej wyjść na podatkach. Jest co przeczytać.
Osobną kwestią jest warstwa tłumaczeniowa i edytorska. Tu też jest lepiej, niż się obawiałem, ale nie znaczy to, że idealnie (bo obawiałem się całkowitej masakry). Pojawia się sporo niezręczności wynikających chyba przede wszystkim z faktu, że tłumacz/redaktor nie śledzi polskiej literatury starwarsowej: transparentna stal zamiast transparistali, nie odmienianie niektórych nazw własnych (szczególnie dostało się myśliwcom) i tego typu kwiatki. Tłumacz nagminnie pisze również „ścigacz” zamiast „śmigacz”, co już nie jest śmieszne.
Zdarzają się też błędy składniowe, nieumiejętne odmienianie wyrazów z apostrofem, no i straszydła w rodzaju „asteroidu” zamiast „asteroidy” (przypomina mi się pewien działacz, który przekonany był, że „satelita” jest rodzaju żeńskiego). Nie jest ich dużo, ale trochę uwierają. Czy leci z nami redakcja i korekta tekstów, czy też zastąpiły ją droidy firmy MicroSith?
In plus natomiast należy ocenić prawidłowe podejście do kwestii klasy/typu, odwiecznej bolączki polskich tłumaczy. Oby utrzymało się to w kolejnych numerach.
Plastikowy blister kryje dołączoną do gazetki figurkę. Sokół ma rozmiary mniej więcej ludzkiej dłoni i osadzony jest na czarnej plastikowej podstawce. Całość przykryć można osłoną z przezroczystego (umiarkowanie) plastiku, co daje nam miniaturową gablotkę chroniącą model przed kurzem i ułatwiającą (zapewne) ustawianie eksponatów jeden na drugim. Dodatkowo wewnątrz gablotki jest też kartonik z nadrukowanym „gwiezdnym” tłem, który sprawia, że całość wygląda nieco ciekawiej. Na czas transportu całość zabezpieczają ponadto plastikowe wypraski mające chronić obiekt przed telepaniem się.
Napis na podstawce głosi: Millenium Falcon (przez jedno „n”) – trochę głupia wpadka, n’est-ce pas?
Sam model odlany jest z metalu, a następnie pomalowany. W gazetce utrzymują, że Sokoła zbudowano na Korelii, ale napis na opakowaniu zdradza, że to jednak Chiny.
Zewnętrzne detale odwzorowane są w miarę dokładnie: zadbano o ważniejsze linie podziału blach i odwzorowano je jako wklęsłe, rury idące wzdłuż kadłuba – jako wypukłe, a charakterystyczne okrągłe otwory w kadłubie również odtworzono w sposób namacalny. Za to poczwórne działka laserowe przylegają ściśle do kadłuba, a podstawa anteny nie jest ażurowa.
Ogólnie dobry wygląd jednostki psuje niestety malowanie, które miejscami jest bardzo niedbałe. Mam na myśli głównie dwa miejsca: silniki oraz kokpit. Te pierwsze pomalowano na zastanawiający niebieski odcień, na dodatek w moim egzemplarzu Falcona tą samą niebieską farbą pochlapany jest też kadłub w ich pobliżu. Sterówka natomiast to moim zdaniem zdecydowanie najsłabsza część modelu: okna odtworzono przez pomalowanie ich szarą farbą namalowanie szarą farbą poprzeczek na kawałku mlecznego plastiku, co zupełnie nie nadaje im wrażenia głębi i w ogóle usiłuje obrazić wzbudzone w widzu poczucie realizmu. Wystarczy zresztą spojrzeć na zdjęcia. Duży minus za to, że model przedstawiony na stronie internetowej wydawcy ma kokpit dużo lepszy.
Kultowe statki i pojazdy Star Wars od numeru 2 w górę kosztować mają 35 PLN w kioskach i 30 PLN w prenumeracie (pierwszy numer na zachętę kosztuje o połowę taniej – 15 ziemskich kredytów). Prenumeratę rozwiązano w swoisty sposób – płatna jest „z dołu”, po otrzymaniu zamówionej przesyłki. Gazetki mają przychodzić po dwie w pakiecie, z pierwszym odbiorca ma dostać segregator na zeszyty z bitwą o Coruscant na okładce, potem ma być również woreczek na osobisty komunikator oraz model TIE Fightera. Zamówić można pocztą albo przez internet, a w kwestii sposobu płatności nie znalazłem żadnych informacji. Mam nadzieję, że nie będą przyjmować jedynie w ziemniakach i cukrze.
Na razie nie wiadomo, ile ma być numerów. W UK do tej pory wydano ich już ponad 60 i ciągle pojawiają się następne…
Cały ten produkt nie jest mistrzostwem świata, a z drugiej strony nie jest to też bubel. Gazetka jest umiarkowanie ciekawa, model jakościowo też nie jest najgorszy, wykonany na poziomie średnio zaawansowanego modelarza. Można kupić pierwszy numer, bo tani. Można kupować wybrane w kioskach, bo po co komu ostrokołowiec Grievousa, jeśli cieszą go tylko X-wingi – ale z dostępnością może być później gorzej, w miarę obniżania nakładu. Można też zaprenumerować. Czy warto?
No właśnie nie wiem.
A tu inne recenzje z serii: Kultowe statki i pojazdy Star Wars ogólnie i Sokół Millennium / Kultowy X-wing / Kultowy TIE Advanced x1 / Kultowy myśliwiec przechwytujący Jedi / Kultowy prom imperialny