
Zaprenumeruj sobie Falcona, czyli Sokół Millennium od deAgostini

Jutro w kioskach ma się pojawić drugi zeszyt Kultowych statków i pojazdów Star Wars, tym razem poświęcony X-wingowi.
Co w środku?
Przy okazji publicznie odpowiadam na pytania niektórych życzliwie zainteresowanych: nazwisko tłumacza nie oznacza jakichkolwiek jego związków ze Sluis Van (niestety?) :)
A tutaj -> pierwsza recenzja serii Kultowe statki i pojazdy.
PS. Podziękowania dla X-Yuri’ego za fotki serii próbnej (tak, to właśnie jest „dozwolony użytek osobisty”).
W porównaniu z Falconem X-wing wypada dość blado. Złożony jest z kilku elementów metalowych (góra kadłuba, dół kadłuba, skrzydła) i kilku plastikowych (działka, silniki, owiewka). Na silnikach i działkach widać nadlewki, linii podziału blach i „drobnych” detali w rodzaju wylotów wyrzutni torped nie ma w ogóle, a powierzchnie do pomalowania na czerwono (pasy na skrzydłach i kadłubie) uwypuklono, aby ułatwić pracę operatorowi pędzla.
Lepsza jest natomiast kabina – owiewkę zrobiono tym razem z rzeczywiście przezroczystego plastiku, choć ma to i pewną wadę: widać, że w kabinie nie ma nic, a fasetki polistyrenu i coś, co wygląda na bolce mocujące dość mocno odbijają światło i rzucają się w oczy.
Skala modelu to niemal dokładne 1/144 i to jest fajne. Za 35 PLN spodziewałbym się jednak czegoś nieco bardziej dopracowanego… Dodatkowo jeżeli w przyszłości miałaby nas czekać blisko 70-ka takich figurek (patrz strona w UK), to chyba jednak nie zaryzykuję prenumeraty – trzeba by wybierać więcej niż 6 z każdych 7 modeli, żeby się ona opłacała. Może skuszę się jeszcze na TIE Advanced x1, ale potem to zobaczymy.
A tu inne recenzje z serii: Kultowe statki i pojazdy Star Wars ogólnie i Sokół Millennium / Kultowy X-wing / Kultowy TIE Advanced x1 / Kultowy myśliwiec przechwytujący Jedi / Kultowy prom imperialny
O książce tej krążyły różne opinie. Jedni zrównali ją z ziemią, inni reagowali entuzjastyczne. W końcu i do mnie, z dość dużym opóźnieniem, dotarł Luke Skywalker i cienie Mindora*. No i wsiąkłem. A potem zacząłem chichotać.
Powieść w swojej zasadniczej części zawiera wszystko, czego nauczyliśmy się spodziewać po Gwiezdnych wojnach przez ostatnie dwie czy nawet trzy dekady. Są nowe i niesamowite superbronie, jest walka z hordami nieprzyjacielskich myśliwców i niszczenie ich na pęczki, jest Han Solo jako rewolwerowiec (czy raczej blasterowiec)… Pojawia się kolejne śmiertelne zagrożenie dla Nowej Republiki wymyślone trochę bez sensu (baza i siły Shadowspawna w ogóle nie potrzebują logistyki, mają za to setki TIE Defenderów), są oczywiście Mandalorianie i Eskadra Łotrów, jest ruszanie przez bohaterów z pomocą innym bohaterom, a wszystko utrzymane w niezrównanej poetyce Marvelowsko-Andersonowskiej i zrealizowane zgodnie z głównym mottem Lucasa: Szybciej i bardziej intensywnie.
Są nawet tak kochane przez wszystkich fanów wpadki merytoryczne Czytaj dalej „Luke Skywalker and the Shadows of Mindor, czyli 200 procent starwarsów w starwarsach”
Powinni tego zabronić.
To znaczy umieszczania w jednym tomie dwóch niezłych opowiadań… o niemal identycznej poincie. Może i od strony krytycznej jest to podejście ciekawe, ale radość z pierwszego czytania nieco jednak psuje.
Wydany przez Iskry wieki temu zeszyt „Księżyc łowcy” to zbiorek złożony z dwóch opowiadań – tytułowego oraz „Pod postacią ciała”. Pierwsze przedstawia dwie rasy, które z nieznanych przyczyn wstąpiły na wojenną ścieżkę, a ludzie starają się znaleźć przyczynę konfliktu, nie będąc do końca pewnymi, czy przypadkiem przyczyną tą nie są oni sami. Czy obcy nauczą się od ludzi rzeczy dobrych, czy złych; a czego nauczą się ludzie? Czy kobiety faktycznie są z Marsa, a mężczyźni – z Wenus (or the other way ’round)?