O książce tej krążyły różne opinie. Jedni zrównali ją z ziemią, inni reagowali entuzjastyczne. W końcu i do mnie, z dość dużym opóźnieniem, dotarł Luke Skywalker i cienie Mindora*. No i wsiąkłem. A potem zacząłem chichotać.
Powieść w swojej zasadniczej części zawiera wszystko, czego nauczyliśmy się spodziewać po Gwiezdnych wojnach przez ostatnie dwie czy nawet trzy dekady. Są nowe i niesamowite superbronie, jest walka z hordami nieprzyjacielskich myśliwców i niszczenie ich na pęczki, jest Han Solo jako rewolwerowiec (czy raczej blasterowiec)… Pojawia się kolejne śmiertelne zagrożenie dla Nowej Republiki wymyślone trochę bez sensu (baza i siły Shadowspawna w ogóle nie potrzebują logistyki, mają za to setki TIE Defenderów), są oczywiście Mandalorianie i Eskadra Łotrów, jest ruszanie przez bohaterów z pomocą innym bohaterom, a wszystko utrzymane w niezrównanej poetyce Marvelowsko-Andersonowskiej i zrealizowane zgodnie z głównym mottem Lucasa: Szybciej i bardziej intensywnie.
Są nawet tak kochane przez wszystkich fanów wpadki merytoryczne Czytaj dalej „Luke Skywalker and the Shadows of Mindor, czyli 200 procent starwarsów w starwarsach”